Witajcie :) Dzisiaj trochę o tym, że czasami warto pokombinować i odważyć się na coś nowego. W ostatnim poście na zdjęciu obok tarty stała karafka z winem. Jak wspomniałam, wino jest zrobione przeze mnie i moich bliskich. Przez kilka lat we wrześniu i październiku byliśmy dosłownie katowani tym, żeby jeść winogrona. Rozdawaliśmy je w szkołach, w pracy. Ale i tak kończyło się to kilogramami zmarnowanych owoców. Na domiar złego, cholerstwo to rozrasta się z roku na rok - z krzewu zrobiła się plantacja. Wydawałoby się - niewdzięczny owoc - ni to do ciasta, ni to do deseru, ni to do dżemu. Co z tym zrobić? Odpowiedź w tym roku przyszła nagłym olśnieniem - WINO !!! Tak więc po podpowiedziach wujka Google, a także wskazówkach babci i jej koleżanek zabraliśmy się do roboty. Oto krótka fotorelacja:
Winobranie odbyło się 23 września. Było ciepło ale strasznie wiało. Mimo to daliśmy radę :)
Po miesiącach leżakowania, dokarmiania cukrem, owoce zostały wyjęte. Natomiast wino zostało sklarowane białkiem z jajek (stary, sprawdzony sposób babć).
Pierwsze testowanie odbyło się w grudniu. Efekt zwalił nas z nóg. I to dosłownie ;)
Dziś możemy "pomęczyć" znajomych i rodzinę lampką wina, nie tylko winogronami prosto z krzaczka :)
Już niebawem część II...
Halo, halo... dlaczego nie dane mi jeszcze było spróbować tego napoju bogów :)
Bo jeszcze nie wymyślili takiej walizki, która rozciągałaby się do wymiaru małego domku :P Ale spokojnie, kiedyś coś spróbuję spakować i przywieźć.